Wywiad za kulisami niedawnego skandalu, który poruszył Orseaux.
Znajduję się w maleńkiej, stylowej kawiarence na przedmieściach Orseaux, gdzie umówiłam się z niezwykłym gościem. On wybrał to miejsce i przyznam, że z chęcią będę tu częściej przychodziła sama. Kafejka „Kremowy oleander” jest miejscem niezwykle ustronnym i romantycznym. Zarówno tajemniczym jak i ciekawym, podobnie jak osoba, z którą miałam się spotkać. Mało kto wie, że za rozwikłaniem niezwykłego spisku, o którym było głośno kilka tygodni temu stoi prywatny detektyw, Bartholomieu Wawrzecki, którego będę przepytywać o szczegóły jego śledztwa.
Czytelników, którzy nie są zaznajomieni z aferą, winna jestem wyjaśnienie. Dokładnie 28 listopada wyszło na jaw, że Otto Vouliee, najznamienitszy pokerzysta cywilizowanego świata oraz wielokrotny mistrz Wanadii i Kolonii, dopuścił się oszustw na skalę dotąd niespotykaną. Pośrednie dowody wskazują, że cała jego kariera mogła opierać się na oszustwie.
Na spotkanie stawił się z punktualnie, jak w sereńskim zegarku. Ubrany niezwykle elegancko, powitał mnie szerokim uśmiechem i pocałunkiem w dłoń.
- Witam pana, panie Wawrzecki. Jak się pan miewa?
- A bardzo dobrze, dziękuję. A pani?
- Znakomicie! Wybrał pan wspaniałe miejsce na wywiad.
- Prawda? Uwielbiam tą knajpkę. Nie ma tu przepychu, jest ustronnie a mimo tego wystarczająco elegancka jak na gentelmana. Idealne miejsce by się odprężyć i zanurzyć się w rozważaniach. Pozwoli pani, że zapalę fajkę?
- Ależ proszę! Zacznijmy więc nasz wywiad. Jak to się w ogóle stało, że zabrał się pan za sprawę, której właściwie nie było?
- Przypadkiem. Wie pani, jako detektyw, muszę trzymać moje umiejętności na najwyższym poziomie. Sztuka dedukcji, obserwacji, perswazji, czasami nawet blefu: poker wszystkiego tego wymaga! Podobnie jak i moja praca. Zatem, by połączyć przyjemne z pożytecznym, jestem częstym gościem wieczorków pokerowych. Na jednym z nich, gdy przy stole zostałem już tylko ja i niejaki gentleman Mathieu Delavega, usłyszałem od niego historię o mistrzu Ottonie Klausie. Gentleman Delavega jest profesjonalnym graczem, wyjątkowo zdolnym, a jedyną osobą która go eliminowała z każdego turnieju był właśnie Herr Otto Klaus.
- Wciąż nie widzę punktu, w którym detektyw mógłby się tym zainteresować.
- Gentleman Delavega w pewnym momencie użył kluczowego stwierdzenia. Stwierdził, że niemożliwe jest, by grać tak, jak grał Her Klaus. Umiał przejrzeć każdy blef, grać tak, że wygrywał wyższym streetem na niższym i dokonywać wręcz arcymistrzowskich posunięć. To mnie zainteresowało.Jako że miałem trochę wolnego czasu, zacząłem zbierać informację. Relację z turniejów, statystyki rozgrywek, bieżące i archiwalne notowania graczy. Z tych danych wynikało, że opinia mojego znajomego była jak najbardziej celna.
- Jego osiągnięcia były niemożliwe?
- Jego osiągnięcia przeczyły zwykłemu rachunkowi prawdopodobieństwa. Statystyka, moja droga pani. Można być niezwykle uzdolnionym i mieć ogromne szczęście, jednak każdy z nas miewa pecha od czasu do czasu. Pan Klaus go nie miał.
- I nikt wcześniej nic nie podejrzewał?
- Ależ podejrzewano! Pan Klaus kilka razy był wypraszany z najróżniejszych kasyn i klubów. Oczywiście, nic nie zdołano mu udowodnić. Nie liczył kart, nie miał współpracowników i nie znaleziono przy nim żadnych artefaktów. Troll ten wydawał się być w pełni czysty.
- Co więc pan zrobił?
- Przede wszystkim postawiłem tezę, że oszukuje, musiałem się dowiedzieć jedynie jak. Poświęciłem mu całą ścianę swojego gabinetu. Wycinki prasowe, zdjęcia, fragmenty życiorysu, wszystko co mogłem znaleźć na jego temat. Początkowo wyglądało to źle, nie było punktu zaczepienia. W swojej profesjonalnej karierze po prostu ciągle wygrywał.
- Z błysku w pana oku widzę, że jest jakieś "ale".
- Otóż to. Pierwszym przełomem, jaki dokonałem był fakt, że Otto Klaus to nie było jego prawdziwe nazwisko. Gdy zacząłem doszukiwać się jego korzeni, dowiedziałem się, że przed zmianą tożsamości był całkiem przeciętnym graczem, niczym się nie wyróżniającym. Aż do pewnego punktu, prawie dekadę temu.
- Co się wtedy stało?
- Na pierwszy rzut oka, nic szczególnego. Po prostu od tego czasu już nie przegrywał. I nie było ku temu żadnych dziwnych przesłanek. Ba! Nic nie mogłem znaleźć, absolutnie nic! Posunąłem się nawet do tego, że rozegrałem z nim partię na profesjonalny turnieju. Zdziwił mnie fakt, że mój przeciwnik praktycznie nic nie mówił, nie odzywał się, a jeżeli już to cicho, mówiąc pod nosem krótkimi zdaniami. Oczywiście, to mógł być element gry taktycznej, ale instynkt podpowiadał mi, że było tam drugie dno.
- Było?
- Tak, ale minęły długie godziny i dni, nim do mnie to dotarło.
- Proszę mówić dalej!
- Na tym etapie śledztwa byłem już w pełnej kooperacji z profesjonalną ligą pokerową, która podzielała moją hobbystyczną tezę. Ułatwiło mi to działanie i otworzyło kilka drzwi. W tym jego dane medyczne. Okazało się, że tego dnia, kiedy Otton Klaus przestał przegrywać, był u dentysty. Po raz kolejny spotkałem się z panem Klausem, niby przypadkowo, w barze. Z największym trudem nakłoniłem go, by napił się ze mną. Dostrzegłem, przez krótki moment, że pan Klaus ma złoty ząb.
- Co w tym niezwykłego? Człowieka o jego pozycji i majątku z pewnością było na niego stać.
- Oj, na pewno nie za pieniądze, jakie miał w ów czas, kiedy nastąpiła tak gwałtowna zmiana w jego karierze. Tak więc dało mi to do myślenia. Czemu człowiek z taką pasją chroniłby swój złoty ząb? Czemu chciał go ukryć?
- Co więc pan zrobił?
- Przede wszystkim sprawdziłem kto tego dnia był również u dentysty. Nikt niezwykły niestety. Ale za to sam lekarz okazał się również, jakby to powiedzieć, lekarzem dusz.
- Szaman?
- Tak. Został przyłapany dwa lata temu na nielegalnych praktykach spirytystycznych przez jedną z Korporacji. Zaintrygowało mnie, że mimo pobytu w więzieniu, dostawał regularne, spore sumy na swoje konto w banku w Seressimie.
- Chyba widzę gdzie to zmierza…
- Przyznam się, zagrałem va banque. Podstępem zwabiłem Ottona Klausa do mojego gabinetu, gdzie za sereńskim lustrem stali Joahim Brudem, prezes Ligii pokerowej i naczelnik Policji Orseaux, Bruno Pelier. Gdy Otto zjawił się w moim gabinecie, cisnąłem mu specjalnym proszkiem w twarz i założyłem mój monokl z soczewką z sereńskiego kryształu. Ogłosiłem mu, że teraz widzę, że jego ząb jest przesiąknięty magią i żądam części zysków z jego wygranych. Co najmniej takich, jaki otrzymuje dentysta-szaman! Zagroziłem, że jeżeli nie spełni moich żądań, wszyscy dowiedzą się jakim jest oszustem!
- Skąd miał pan magiczny proszek i monokl ?!
- Proszek miałem z delikatesów, dobra mąka razowa, a monokl nabyłem u jubilera. Nie był drogi. Największym wyzwaniem było spreparowanie kryształowej soczewki tak, żeby wyglądała na autentyczny produkt mistrzów z Serenissimy. Orginał byłby koszmarnie drogi.
- A więc blef?
- Najprawdziwszy. Nie muszę już mówić, że trolla złamałem i na wszystko się zgodził. Na oczach moich gości.
- Niebywałe!
Ciąg dalszy wywiadu za tydzień…